Jedna z bardzo bliskich memu sercu osób interesuje się kreśleniem chińskich znaków. Rzeczywiście są warte zauważenia, przyciągają uwagę. Ostatnio, wobec przygnębiającego atmosferą, płaczącego września zwróciła mi uwagę na pewien znak.

Chodzi o słowo kryzys, które w języku chińskim zapisujemy właściwie dwoma znakami   weiji.

Pierwszy z nich oznacza zagrożenie i niebezpieczeństwo, a drugi szansę, możliwość i nowy początek.

Warte zastanowienia się niewątpliwie, bo przecież kryzys z zasady powoduje, że

przebiegają nam ciarki po plecach.

Zdecydowanie go nie lubimy i gdybyśmy mogli unikalibyśmy ze wszystkich sił!

Patrząc na estetycznie inspirujące znaki, przeszłyśmy zatem zupełnie naturalnie do rozważań dotyczących naszego rozumienia kryzysu.

Wszyscy przeżywamy trudności, szczególnie zaś wraz z początkiem jesieni.

Oto należy zamienić beztroski czas lata na upchaną obowiązkami jesień. Dzieci i młodzież startują do szkół, studenci z lekkim odroczeniem na uczelnie, a my rodzice, również staramy się sprostać nowemu, bardziej wymagającemu niż letnia beztroska Planowi Zadań.

Początek, z racji, że trzeba będzie siły i konsekwencji, aby przestawić się na nowy scenariusz obowiązujący od poniedziałku do piątku, nie będzie łatwy. Jesteśmy wszyscy, zgodnie, już po pierwszym miesiącu zmęczeni i oczekujemy piątku jak Zbawienia.

Spokojnie, zaraz wpadniemy we właściwe tory i jakoś dociągniemy do Bożego Narodzenia!

Niestety, zanim to się stanie przed nami wiele trudnych lekcji do odrobienia.

Toteż uważam za właściwe i na miejscu przyjrzenie się w tym właśnie momencie kryzysowi, porażce, trudnym momentom.

Jak to zwał, tak zwał. Zawsze ma niesympatyczny wymiar i za nic w świecie nie mamy ochoty się z tym czymś zmagać.

Odbiera nam radość życia i siły.

I…wszyscy tego czegoś doświadczyliśmy, doświadczamy lub doświadczymy!

A skoro już wiemy, że nie można uniknąć tego rodzaju zdarzeń, bo przecież nie wszystko w życiu zależy od nas, to może właściwe byłoby, pozwolić sobie na podniesienie umiejętności w kwestii przyjmowania tego, czego nijak przyjąć nie chcemy?

No właśnie, czy rzeczywistość, a raczej nasz sposób jej interpretowania, jest jedyny i właściwy, szczególnie w kwestii sukcesu i porażki?

Zacznijmy  od czegoś, co pozwoli nam osłodzić gorycz porażki.

Zacznijmy od cudownie słodkiego Brownie…

Wiecie jak powstało?

Otóż, podobno pewna bibliotekarka,panna Brown, która pracowała w amerykańskiej szkole chciała podjąć ciastem swoich gości. Miało to być nasze, rodzime ciasto czekoladowe, czy tez dobrze znany nam Murzynek. Szkopuł w tym, że owa Panna Brown zapomniała dodać do ciasta… proszku do pieczenia. Wyszedł mało chlubny zakalec, co jednak nie zniechęciło panny i pomimo ewidentnej porażki kulinarnej zdecydowała się zaserwować gościom owego zakalca. Ku jej zdumieniu wprost zajadano się lepkim i maziowatym z lekka, niewyrośniętym ciastem.

Pomyślmy zatem chwilę, jak łatwo przekuć, pod warunkiem, że jesteśmy wyposażeni w pewność siebie, porażkę na spektakularny sukces!

Trzeba jedynie pokusić się o inne spojrzenie, z zupełnie innej perspektywy, dalekie od przyjętych konwenansów, zupełnie odwrotne od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Pamiętacie scenę z filmu Alicja w Krainie Czarów, kiedy Mia Wasikowska jedzie ze swoją filmową mamą – Lindsay Duncan na przyjęcie i usiłuje wytłumaczyć się z nienoszenia właściwej dla owego czasu bielizny?

Pyta, czy gdyby wszyscy ludzie umówili się, że noszenie twarogu na głowie jest właściwe i pożądane, czy wówczas jej mama nadal podążała by ślepo za ogółem?

Pojawia się taki dialog:

Matka Alicji: Przecież tak nie wypada, Alicjo!
Alicja: A co to znaczy, że coś wypada? Gdyby ludzie się umówili, że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?

 

No właśnie?

Daje do myślenia, prawda?

Czy jeśli wszyscy nosiliby twaróg na głowie, to ja też?

Czy ogół i przyjęte przez niego konwenanse powinny rzeczywiście kształtować nasze pojmowanie rzeczywistości?

Ostatnio porządkowaliśmy wraz z moimi dziećmi zeszłoroczne zeszyty i podręczniki szkolne. Pewien aspekt sprawdzanych przez nauczycieli prac rzucił mi się mocno w oczy. W pracach pisemnych wszystkie błędy były bezlitośnie kreślone na czerwono a zupełnie nie zwracano uwagi na to, co było napisane dobrze. Co więcej, zazwyczaj treści napisanych bezbłędnie było więcej. Jednak z kartek bezlitośnie rzucały się w oczy czerwono zakreślone Porażki.

A gdyby zatem odwrócić perspektywę i zacząć podkreślać to co napisano dobrze?

Choćby na zielono?

Dlaczego nie mielibyśmy zmienić perspektywy?

Przyglądam się nauce, sposobowi, w jaki każe się naszym dzieciom przyswajać wiedzę, co więcej, borykam się wspólnie z moimi młodszymi i starszymi Klientami z efektami takiego a nie innego procesu edukacyjnego.

Nie są dobre, nie są nawet zadowalające.

Nie chodzi mi wyłącznie o przyswojoną wiedzę, to chyba oczywiste, ale również o budowanie lub podkopywanie siły Człowieczeństwa i szacunku dla Istoty Ludzkiej, aby uczyć ją, że jest godna szacunku i szacunkiem powinna darzyć innych.

Nauka powinna być procesem kreatywnym, a kreatywności nie sprzyja atmosfera wytykania błędów. W takiej sytuacji, prędzej czy później dojdziemy do momentu, kiedy Człowiek wycofa się z obawy przed poddaniem kolejnej krytyce i będzie rozważał i rozważał czy warto wyskakiwać z tym oto pomysłem, czy się aby nie ośmieszy?

Codziennie powtarzam moim Klientom, że konieczna jest stała praca nad oddzielaniem kontekstu społecznego sytuacji od samego siebie. Mam na myśli, że trzeba uparcie powtarzać, żeby pamiętano o tym, że sytuacja, w której zrobiliśmy coś nie tak i osiągnęliśmy stan określany jako porażka ma kontekst tej właśnie sytuacji, nie definiuje nas generalnie, jako ludzi kiepskich na całej linii!

To mi nie wyszło, tak jak oczekiwałam – fakt, ale to nie znaczy, że nie nadaje się w ogóle!

Zdarza się!

Każdy z nas ma do potknięcia prawo!

Jesteśmy przeciążeni obowiązkami, albo mamy gorsze samopoczucie, gorszy dzień.

To jest w porządku, to jest właśnie norma, to się zdarza!

Jeśli jestem zagoniona, albo przeziębiona to mój mózg nie będzie działał na 100 %!

Nie ma mowy!

I to jest OK!

Mogę popełnić błąd, przeoczyć termin, pomylić się i to nie jest Koniec Świata.

W obecnych czasach funkcjonuje przekonanie, że porażka jest czymś złym, a osoby, które jej doświadczają są niepełnowartościowymi ludźmi. Wstydzimy się błędów, pragniemy je zatuszować, bo przecież nikt nie chce czuć się niekompetentnym.

Szczególnie trudno być zwycięzcą w naszych czasach, kiedy portale społecznościowe prezentują dziesiątki tysięcy zdjęć zadowolonych z siebie Ludzi Sukcesu.

Bliżsi czy dalsi znajomi na FB czy na Instagramie pokazują uśmiechnięte twarze, prezentują swoje osiągnięcia i sukcesy.

Brak miejsca na słabość i porażkę.

Czyżbyśmy zatem w obecnych czasach byli jedynymi, którym się chwilowo nie powiodło, tylko ja dostałam złą ocenę, nie zdałam jakiegoś egzaminu, oblałam prawko albo wyrzucono mnie z pracy?

Z tego co widać w necie, to… chyba tak?

Dążenie do jak najlepszej autoprezentacji jest zupełnie naturalne, media społecznościowe wykorzystują ludzką naturę, która chce ze wszystkich sił zaprezentować się jak najlepiej.

Pojawia się jednak pytanie: czy nie byłoby lepsze obcowanie z czymś, z kimś, kto jest prawdziwy zamiast bycia doskonałym?

Goethe mawiał, że to właśnie nasze słabości i ułomności sprawiają, że jesteśmy sympatycznymi ludźmi.

To prawda.

Wszyscy mamy wady, słabe strony. Niektórzy ukrywają je bardzie skrzętnie niż inni, ale to nie znaczy, że ich nie posiadają, prawda?

Zaśmiewamy się oglądając perypetie filmowej Bridget Jones.

Dlaczego? Blisko nam do jej ludzkiej natury, obfitującej w potknięcia i towarzyskie faux pa.

Jest normalna. Jest ludzka.

Może, to co prezentuje nam na ekranie, jest na potrzeby komedii nieco przerysowane, ale… lubimy ją i uśmiechamy się do niej, a może do siebie?

Psychologia ma za zadanie nauczyć nas jak tworzyć pozycję dystansu do świata, do siebie, do własnych wad, potknięć i słabości. Jeśli nam się to uda wówczas będziemy bardziej łagodni również dla innych ludzi. Nie będziemy oceniać pejoratywnie, damy sobie i innym przyzwolenie na potknięcie.

Jeśli już zdarzyło się nam coś niechlubnego, co w pierwszym odruchu najchętniej wymazalibyśmy z naszego życia, to trzeba dać sobie czas na przeżycie żalu, smutku, wstydu. Nie wypierać uczuć.

Wraz z upływem czasu, emocje opadną, wówczas trzeba postarać się, aby nadać sens temu co nas spotkało.

Przerobić słabość na siłę.

Najczęściej problemem nie jest to, czego doznaliśmy, ale właśnie nasza niezgoda na zaakceptowanie faktu porażki.

Jeżeli, nie bacząc na koszty, usiłujemy ukryć fakt popełnienia błędu lub odniesionej porażki, to zazwyczaj kosztuje nas to więcej nakładu energii, niż po prostu pogodzenie się z zaistniałym faktem.

Każdy z nas zmaga się ze swoimi słabościami, każdemu z nas coś się nie udaje.

To fakt.

Istotny okazuje się moment wyjścia z naszym skrywanym błędem do ludzi.

Bycie prawdziwym.

Bycie uczciwym względem siebie i innych.

Ten moment nazywamy momentem miękkiego brzucha, bo jesteśmy bardzo bezbronni, podatni na potencjalny atak.

Pamiętajmy aby z uwagą wybrać audytorium, osoby, którym chcemy zwierzyć się z własnej słabości. To bardzo istotne.

Nie byłoby żadnym heroizmem, a wręcz głupią brawurą, wyjście ze swoistym katharsis do przypadkowej grupy ludzi. Trzeba zastanowić się i obrać kurs na grupę, która nam sprzyja, gdzie znajdziemy zrozumienie i akceptację. Jeżeli podzielimy się swoją słabością z ludźmi bliskimi, wówczas istnieje spora szansa, że uzyskamy wsparcie poparte opowieściami o ich własnych trudnościach: „ wiesz, ja też, kiedyś….”, „ doskonale cię rozumiem, bo…”.

Sytuacja, w której usłyszymy, że nie jesteśmy jedyni w naszej biedzie już dodaje mocy.

Taka moc płynie właśnie ze spotkań w grupie, kiedy na sesjach terapii grupowej ludzie wspierają się w słabościach i wzajemnie udzielają rad, jak przejść przez trudne chwile.

Taka moc płynie też z rodzinnych spotkań przy stole, kiedy dzielimy się przeżyciami z dnia, który właśnie mija.

Człowiek jest istotą społeczną. Potrzebuje do pełni życia innych ludzi. Unikamy odrzucenia. Potrzebujemy akceptacji.

Ale… nie za wszelką cenę!

Nie za cenę noszenia twarogu na głowie!

Ostracyzm i wyłączenie z grupy mają swoją moc, to fakt. Ale kierują nimi proste zasady. Na takich działa grupa przedszkolna „ Maciek słabo biega i nie jest w naszej drużynie”.

Koniec. Kropka.

Im bardziej ludzie rozwinięci, dojrzali i świadomi swego człowieczeństwa, tym większe mają pole dla akceptacji inności, nawet jeśli jej nie rozumieją. Nie obawiają się, że im zagraża. Nie muszą jej dewaluować, niszczyć.

W obecnych czasach, kiedy jesteśmy po uszy zanurzeni w Kulturze Instant to szczególnie trudne. Brakuje nam zazwyczaj czasu na poznanie drugiego człowieka, nie chcemy inwestować w dotarcie do prawdy, a przecież musimy jakoś poukładać sobie ten świat. Toteż szybko przyklejamy etykiety, szufladkujemy, sortujemy, oceniamy.

Niestety jest to przejaw lenistwa poznawczego ( żeby nie napisać prostactwa).

Zanim więc spędzisz kilka nieprzespanych nocy zastanawiając się, co na twój temat myślą, wiedz, że z badań jasno wynika, że dla każdego człowieka najważniejszym obiektem jest… on sam!

Gdybyśmy tylko mogli przekonać się, jak niewiele czasu inni poświęcają na myślenie o nas to bylibyśmy najpierw niemile zaskoczeni, a potem… cóż, pewnie odetchnęlibyśmy z ulgą.

Nie pozwólmy złym myślom kształtować naszych pojęć odnośnie świata i nas samych.

Pamiętajmy, że podejście holistyczne do człowieka zakłada, że nie skupiamy się jedynie na wychwytywaniu patologii, tego co nieprawidłowe. Szukamy rozwiązań, mocnych stron.

Praca psychologiczna to nie wyłuskanie patologii i naprawieniu popsutego istnienia. Praca psychologiczna to budowanie siły, bo droga do uzdrowienia wiedzie poprzez zaakceptowanie słabości.

Wielokrotnie moi Klienci chcieliby szybko uzyskać receptę na uzdrowienie, taką na już, działającą szybko i skutecznie. Wtedy powtarzam im, że nie ma takiej recepty!

Kupujemy masy poradników typu: „ szczęśliwe życie w 7 krokach”, czy też „ poskromienie słabości” i tym podobnych.

Jak mawiał Mistrz Antonii Kępiński „ nie ma jednego klucza, który otworzy wszystkie drzwi”.

To święta prawda. Nie ma jednej, tak samo skutecznej recepty.

Potraktujmy nasze wpadki i małe i większe porażki jak odmianę i szansę.

Pamiętacie z lekcji historii, że Kolumb odkrył Amerykę niechcący? Przecież miał na celu dotarcie do Indii!

Pozostawiam Was z tą myślą i życzę wbrew zdrowemu rozsądkowi wielu dobrze przepracowanych porażek!