Wraz ze zbliżającym się czasem wakacji zaczynam odliczać dni, które dzielą mnie od upragnionego celu – slow downu.

Urlop od wielu lat kojarzy mi się niezmiennie z niesamowitymi widokami i leniwie płynącym czasem w jednym z moich ukochanych krajów basenu Morzu Śródziemnego, do którego wracam rok za rokiem za każdym razem tak samo oczarowana. Wystarczy słomkowy kapelusz, bikini i pareo, wygodne klapki no i ta bezcenna atmosfera spalonej słońcem śródziemnomorskiej ziemi. Maleńkie wioski przyklejone na zboczach gór, prawie puste w ciągu dnia i ożywające nagle z nastaniem zmierzchu, niosącego upragnione orzeźwienie, po kilkunastu godzinach ostrego słońca.

Rok za rokiem niewiele się tu zmienia. Jakby czas omijał to miejsce. Leniwe tempo życia powoduje, że urlop magicznie się wydłuża, a podobne do siebie dni dają umysłowi i ciału tak potrzebne po całorocznych zmaganiach wytchnienie.

Tu nadal można spotkać drącego się w niebogłosy o poranku poczciwego osiołka, który szczerzy komplet zębów na powitanie. Tu trzeba uważności, aby poruszając się po serpentynach górskich dróg, zatrzymać się na czas przed niespiesznie przecinającym drogę, pokaźnym stadem górskich kóz, które, pomimo, że powietrze aż drży od upału, leniwie przeżuwają cośtam. W okolicach wieczoru wokół lokalnych barów, prowadzonych od lat przez tych samych tutejszych mieszkańców unoszą się zniewalające zapachy. Kuchnia jest prosta. Tu bardziej skłaniają się ku świeżości i dostępności produktu, niż ku wykwintności dania. Owoce morza, bakłażany, pomidory, oliwa i kozi ser stanowią doskonałą bazę dla wieczornego posiłku. No i ta obfitość lokalnych producentów win i różnorodność proponowanych w tym zakresie doznań….mmm……wprost zwala z nóg! Ale zanim przyjdzie pora na wieczorne biesiadowanie czas kąpieli, morskiej i słonecznej, do wyboru. Poleżeć, wyłączyć myślenie, planowanie, analizowanie i przetwarzanie informacji.

Bezcenne i… bezkarne, bo wówczas właśnie uaktywniamy w mózgu fale alpha i theta, które otwierają furtkę wyobraźni i kreatywności, które podczas całorocznego biegu od weekendu do weekendu często traktujemy po macoszemu – bo jako stratę cennego czasu.

Boski przywilej: kontemplacja .

Nudzenie się.

Żeby tylko zdołać odłożyć smartfona i inne elektroniczne gadżety.

To właśnie wyśmienity sposób na udany reset: nieśpieszny kontakt z Naturą.

Na przestrzeni ostatnich lat, jak mówią, świat się skurczył. Teraz wszędzie jest bliżej, i wiele więcej nagle znalazło się na wyciągnięcie ręki. Jednak niekoniecznie ma to swoje przełożenie na rzeczywiste ułatwienie człowiekowi kontaktu z Naturą. Niby bliżej, ale w zasadzie to może jednak dalej? Niestety Natura w dobie telefonów komórkowych i netu zostaje na drugim planie i po prostu przegrywa stając się osobliwym przeżytkiem.

Pomiędzy współczesnymi dziećmi a Naturą rośnie przepaść.

To fakt niezaprzeczalny.

Kiedy moje dzieci były małe i siłą rzeczy coroczne letnie wakacje spędzaliśmy nad rodzimym Bałtykiem, fakt kilkugodzinnej podróży z dwójką maluchów autem był wyzwaniem. Wkrótce jednak dzieciaki trochę podrosły i pojawiły się święte gadżety pod postacią konsoli, tabletów czy komórek, które na pierwszy rzut oka były formą wybawienia, gdyż pozwalały na, w miarę bezkonfliktowe, przetrwanie tych koszmarnych godzin w aucie, dzielonych na nieracjonalne, bo zbyt częste, według mojego męża, przystanki.

Wraz z upływem czasu dzieci rosły, zmieniały się cele naszych podróży, mieliśmy więcej odwagi, aby wystawić nosy nieco dalej. Zmieniały się więc widoki za oknami i gadżety w rękach dzieci, ale, ku mojej rozterce, niezmienny pozostawał fakt ich głów pochylonych i oczu wpatrzonych w ekrany urządzeń, bez których nie ruszali się nigdzie. Moje zachęcające do spojrzenia za okno okrzyki spotykały się z całkowitym niezrozumieniem, które czytałam w ich oczach. No i to pierwsze, najważniejsze pytanie przed każdym urlopem: „mamo, a czy tam będzie szybkie wi – fi”?

A jeszcze tak niedawno wyprawa nad pobliskie mokradło generowała nieziemskie wprost podniecenie. Obserwowali tam z zachwytem cykl życiowy żaby. Od złożenia jajeczek, przez magię kijanki tracącej na ich oczach ogonek i zamieniającej się w malutką żabkę.

Doskonale rozumiem i doceniam możliwości, jakie niesie ze sobą Internet. Dla mnie jest również kopalnią wiedzy i inspiracji. Jednak z wielkim sentymentem wspominam zabawy w chowanego, które organizowaliśmy z dzieciakami z blokowiska w długie letnie wieczory oraz nieśmiertelne podchody, które niosły nas aż na skraj pobliskiego lasu i przechodziły dreszczem po plecach wobec zbliżającego się zmierzchu i tony przeżywanych emocji.

Moje własne, najwcześniejsze doznania z kontaktu z Naturą, pod postacią wypraw z moim dziadkiem – miłośnikiem pobliskich lasów, towarzyszą mi przez całe życie. Ten zapach „ wielkiej przygody” kiedy ciągnowszy mnie na sankach objaśniał tropy pozostawione przez zwierzęta albo uczył wypatrywać i nazywać ptaki. Te pierwsze wspomnienia związane z doświadczaniem Natury wszystkimi zmysłami, kiedy wspólnie w „naszych miejscach” zbieraliśmy pierwsze poziomki, albo moczyliśmy buty sięgając po najpiękniejsze kaczeńce, albo to, jak leśny żuk przyjemnie łaskotał owłosionymi łapkami, kiedy dziadek kładł mi go na otwartej dłoni i uczył jak się nazywa – Anoplotrupes stercorosus, mówił wielokrotnie.

To była magia, inny świat. Potem niezliczone godziny spędzone z rówieśnikami w starym sadzie, którego resztki pozostały za naszym blokowiskiem. Ukryci w rozłożystych gałęziach przed wścibskimi oczami dorosłych, opowiadaliśmy sobie o pierwszych miłościach, tajemnicach, przeżywaliśmy zakazane historie z pieprzykiem. Do dziś z lubością wracam do tych wczesnodziecięcych czasów, kiedy leniwie płynące letnie dni ciągnęły się, jakby w zupełnie innym wymiarze czasowym.

Teraz powracamy wraz z dziećmi do podobnych miejsc, w oderwaniu od cywilizacji, na końcu świata, w wiosce, która nadal trwa na specjalnych prawach, poza czasem. Pewnie, że zwiedzanie i urok wielkiego miasta są doznaniami oczywistymi, należy je doceniać. Ale…

Jeden z pionierów psychiatrii Carl Henninger wprowadził w ramach Hospitalizacji Weteranów Wojennych hortiterapię, polegającą na terapii zajęciowej poprzez kontakt z Naturą. Przynosiła ona jego pacjentom nadspodziewanie dużą radość, ulgę i znacznie poprawiała ich samopoczucie, a była przecież na wyciągnięcie ręki.

Obecnie powszechnie wiadomo, że terapia z wykorzystaniem zwierząt jest akceptowana i wykorzystywana, a jej efekty są nie do przecenienia. Nawet samo przyglądanie się pływającej w akwarium rybce poprawia samopoczucie i obniża ciśnienie krwi. Badania Aarona Katchera – psychiatry zajmującego się wpływem zwierząt na ludzkie samopoczucie pokazują zbawienny wpływ kontaktu ze zwierzętami na dzieci cierpiące na zaburzenia ze spektrum autyzmu.

Doktor Howard Frumkin wykazał, że pacjenci po operacjach, umieszczeni w pokoju z widokiem na zagajnik w porównaniu z tymi, którzy przechodzili rekonwalescencję w pokojach z widokiem na murowaną ścianę, znacznie szybciej i bez większych komplikacji wracali do zdrowia i byli wypisywani ze szpitala.

Z kolei badania prowadzone na terenie zakładu karnego w Michigan pokazują, że zapadalność na choroby była o 24 % mniejsza u więźniów, którzy mieli to szczęście, że okno ich celi wychodziło na pobliskie pola a nie na dziedziniec spacerniaka.

Roger Urlich z Teksasu zajmujący się wpływem wizualizacji na subiektywne poczucie zadowolenia wykazał w swoich badaniach, że samo oglądanie zdjęć przedstawiających miłe dla oka krajobrazy powodowało, że ludzie, którzy byli poddani działaniu stresora zewnętrznego potrzebowali mniej czasu, aby powrócić do fizycznej i psychicznej równowagi. Szybciej się uspokajali a ich puls wracał do normy w krótszym okresie niż tych, którzy nie przyglądali się tego rodzaju zdjęciom. Również wskaźniki przewodnictwa galwanicznego skóry spadały szybciej.

To niezwykle pozytywne informacje i powinny dać do myślenia, bo w dobie życia w nieustającym biegu, od bazy do bazy, warto pamiętać o zbawiennym wpływie na mentalny i fizyczny stan człowieka Natury. Szczególne znaczenie zyskują powyższe wyniki badań wobec danych dostarczonych przez psychiatrów na łamach Psychiatric Services, wskazują one, że w ciągu ostatnich 5 lat niemal podwoiła się częstotliwość, z jaką amerykańskie dzieci mają przepisywane antydepresanty.

Natura jest doskonałą bazą dla „ dobrej samotności”, oczyszczenia swoich myśli, odzyskania dystansu wobec siebie i otaczającej rzeczywistości, a tym samym uspokojenia skołatanej głowy.

To, że przyroda ma moc kształtowania psyche powinno być ważną wskazówką dla terapii dzieci po przebytych traumatycznych doświadczeniach. Szczęśliwie fakt ten zaczyna być doceniany. W stanie Massachusetts terapeutyczny ogród Instytutu Rozwoju Dzieci i Młodzieży został uhonorowany główna nagrodą Amerykańskiego Stowarzyszenia Architektów Krajobrazu. Stworzona w nim przestrzeń jest doskonałym przykładem wsparcia dla radzenia sobie dzieci i młodzieży z konsekwencjami przebytej traumy.

Ludzie potrzebują kontaktu z Naturą dla prawidłowego rozwoju i funkcjonowania zmysłów. Ta potrzeba może manifestować się na dwa sposoby: kiedy przyglądamy się konsekwencjom odcięcia zmysłów od kontaktów z Naturą, oraz gdy obserwujemy jak odnowienie lub zintensyfikowanie tego kontaktu przynosi zbawienny skutek dla dobrostanu psychicznego i fizycznego człowieka.

Biorąc pod uwagę lekarstwo na ludzkie biedy, które mamy na wyciągnięcie ręki oraz czas zbliżających się urlopów, życzę Państwu i sobie chęci zwrócenia się ku cudownej mocy uzdrawiającej Matki Natury i … z niekłamaną radością zmieniam służbowy uniform na bikini 😀